|
Jan Gietek
Poezja
Z mojego życia
Gdy pierwszy wierszyk napisałem,zresztą już nie pamiętam kiedy,
Ani przez chwilę nie myślałem,że będzie wieszcz ze wsi Poredy.
Żadne sukcesy się nie śniły,ot coś "napisać dla zabawy",
Bliżej nieznane jakieś siły,takie codzienne zwykłe sprawy.
Coś ciekawego gdzieś się stało,jakieś problemy niosło życie.
To się to wierszem opisało,w jakimś podręcznym tam zeszycie.
Trochę "się wierszy uzbierało,lepsze i gorsze wśród nich były,
Goś się pisało rymowało,to była pierwsza próba siły.
Raz mnie do Kolna zaproszono,żeby w Pe De Ku posłuchali,
I moje wiersze ocenili,ludzie którzy się na tem znali.
Tu nastąpiła rzecz ciekawa,gdym recytował swoje wiersze,
Publiczność biła szczere brawa,te dla mnie w moim życiu pierwsze.
Tej chwili nigdy nie zapomnę,dopuki będę żył na świecie.
Wzruszenie było przeogromne,a miejsce w tym konkursie trzecie.
Skromna nagroda także była,a wieść gruchnęła po parafii.
Że się Gietkowi poszczęściło,że Gietek jak chce to potrafi.
Potem pisałem już odważnie,nie jedno napisałem dzieło.
Ale naprawdę tak poważnie,to się od Kolna rozpoczęło
Może by komu się zdawało,że pisać wiersze to nie sztuka
Bo setki wierszy już powstało,z głowy rolnika samouka.
I coraz więcej mi do głowy,wciskaj ą się tematy mnogie.
By je przemilczeć niema mowy,tego po prostu ja nie mogę.
Bo takie cyrki dookoła,zawsze nowego coś się dzieje,
W dole robotnik pracy woła,w górze korupcja i złodzieje.
Wszędzie łapówki weszły w modę,tak jak zaraza tak jak zmora.
Przekupisz nimi wojewodę,sędziego i prokuratora.
Więzienia wszystkie zapełnione,tam biedni kary odbywają.
Chociaż przestępstwa ich znikome,lecz się wykupić czem nie mają.
A taki poseł czy minister,ci nie dostaną się za kraty.
Bo taki forsy ma tornister,zawsze wykupi się bogaty.
W sejmie na sesjach wciąż drą kotp,wszyscy najlepsi być by chcieli,
Niechby się wzięli do roboty i o wyborcach pomyśleli.
Całymi dniami dyskutują,spod ciemnej gwiazdy ta elita.
I tak wzajemnie się szanują,jak Andrzej Lepper i Rokita.
Ze służbą zdrowia wielka chryja,Różne reformy wymyślają.
Bo służba zdrowia jest niczyj a, a zdrowi o nią nic nie dbają.
A parti u nas co nie miara, a nic dobrego nam nie wróżą.
Bo każda z nich. się tylko stara, żeby wyborców miała dużo.
Więc gdy -wybory się zbliżają, to aż się roi od mądrali.
Go nam kokosy obiecają, żebyśmy na nich głosowali.
Lecz po wyborach gest zmieniony, znów w kraju nic się zmienić nie da.
Kraj jak wiadomo zadłużony, więc w nowym rządzie, stara bieda.
Jeszcze nadzieję w Bogu mamy, że wróci prawda i rozsądek.
Pierzchną nieroby trutnie chamy i zapanuje ład, porządek. Złote Gody Leokadi i Jana Gietków
Miłość jak zwykle się zaczyna,tam gdzie jest chłopak i dziewczyna.
I w tym wypadku podobnie było,że dwoje młodych złączyła miłość.
Miłość gorąca,młodzieńczy ? szał.Pan Bóg tak chciał.
Wkrótce Sakrament ślubu w Kościele,troszkę zabawy,skromne wesele.
Gdy zdjęli wianek muzyka grała,goście śpiewali,Łodzią płakała.
Każdy gość prezent jakiś tam dał.Pan Bóg tak chciał.
W młodym małżeństwie jakże bez dziecka?Po roku przyszła na świat córeczka.
W całej rodzinie radości wiele,gdy ksiądz malutką ochrzcił Daniele.
A chrzestnym świece do ręki dał.Pan Bóg tak chciał.
Potem był Kazik Krystyna lysiek,Joaśka z Basią też znalazły się.
I tak się zamknął, potomstwa plan,jak sobie życzył Odwieczny Pan.
Każdy w rodzinie swe miejsce miał.Pan Bóg tak chciał.
A dzieci zdrowo i szybko rosły,gdy czas przychodził do szkoły poszły.
W rolniczej pracy też pomagały,jak na wsi ciężko poznać musiały.
Lecz każdy w porę egzamin zdał.Pan Bóg tak chciał.
Dzieci po latach poszły na swoje,rodzice znowu sami we dwoje.
Często z tęsknotą patrzą oknami,kiedy przyjadą dzieci z wnukami.
By każdy pracę i auto miał.Pan Bóg tak chciał.
Pisa jak dawniej toczy swe wody,Pół wieku mija są złote gody.
Mijają lata a nasza para,nadal szczęśliwa choć trochę stara.
Mnóstwo łask wszelkich Pan Bóg nam dał .Bo Sam tak chciał.
Teraz gdy mija pięćdziesiąt lat,jest coraz bliżej na tamten świat.
Po życia trudach,troskach,miłości,czas się do innej przenieść wieczności.
Gdzie nieskończone szczęście i raj,Boże nam Daj.
Opowiadanie
Moje przeżycia
Nazywam się Jan Gietek.Urodziłem się 1-2-1932 roku we wsi Poredy,gdzie mieszkam do tej pory.
Moje dzieciństwo było bardzo trudne, a złożyły się na to następujące warunki.Urodziłem się w bardzo
biednej rodzinie chłopskiej,a było nas pięcioro rodzeństwa, ja i cztery siostry. Na nasze utrzymanie
pracował prawie wyłącznie ojciec,gdyż matka z pięciorgiem dzieci,niewiele mogła pomóc w
gospodarstwie. Poza tem Matka była słabego zdrowia. Gdy miałem cztery lata po scaleniu gruntów w roku
1936 trzeba było przebudowywać nasze budynki ze wsi na kolonie odległą od wsi ponad kilometr.
Chociaż budynki te były drewniane bez jakichkolwiek fundamentów, to jednak rozbiórka, przewiezienie
żelaźniakiem i pobudowanie tego wszystkiego na nowym miejscu,wykończyło moich rodziców
fizycznie, psychicznie i finansowo. Bieda w domu aż piszczała. Gdy miałem sześć lat, rodzice
postanowili posłać mnie do szkoły, odległej od naszej zagrody ponad dwa kilometry,w sąsiedniej
wiosce Krasny Borek (dzisiejsze Siwiki). Taką decyzję rodzice podjęli z musu, chociaż obowiązek szkolny
był od lat siedmiu, ale trzy moje starsze siostry już do szkoły chodziły więc rodzice nałożyli na
nie dodatkowy obowiązek, opiekowania się mną, oczywiście w szkole, w domu pozostawała jeszcze młodsza
siostra i nie było komu się mną opiekować. A byłem podobno bardzo psotny, ciekawy i zawsze wyrosłem
gdzie mnie nie posiano. Tymczasem szkołę z miejsca polubiłem, z kilku przyczyn. Po pierwsze byłem
najmłodszy i najmniejszy ze wszystkich dzieci, po drugie, moje trzy starsze siostry się bardzo
dobrze uczyły i z tego powodu miały pewne poważanie u nauczyciela, ale też i u koleżanek i kolegów
ze szkoły.
Po trzecie, ja też się o wiele lepiej uczyłem jak moi starsi koledzy z klasy. I po czwarte nauczyciel
też darzył mnie szczególną sympatią, nie szczędził mi pochwał, dobrych ocen, a nawet często dawał mi
drobne nagrody, a nikt poza mną takich wyróżnień nie otrzymywał. Ten pierwszy rok mojej edukacji był
prawie ostatnim rokiem mojej nauki w normalnej szkole. Kiedy z ochotą wybierałem się w roku 1939 do
drugiej klasy, wybuchła wojna i potem długie lata niemnieckiej okupacji.
W czasie okupacji żadnej szkoły u nas nie było, więc moim stałym zajęciem co roku od kwietnia do
grudnia było pasienie krów i owiec. Do dzisiaj nie wyobrażam sobie bardziej nudnego zajęcia, nie
tylko dla dziecka, ale również dla osoby dorosłej. Zimą natomiast trzeba było pomagać ojcu przy
obrządku, a wieczorami pomagać starszym siostrom mleć żyto w żarnach na chleb i śrótę dla świń. Gdy
miałem 11 lat zmarła mi matka w wieku 48 lat. Osierociła nas pięcioro. Najstarsza siostra miała
wtedy 16 lat. To oczywiście pogorszyło naszą sytuację. Bywało chłodno, głodno i beznadziejnie. Cośmy
przeżyli to niema sensu opisywać, bo i tak dzisiejsze pokolenie tego nie zrozumie.
Z nauką było jeszcze ciężej. Ja miałem taką ochotę się uczyć, że nie przepuściłem żadnego papierka
gdzie było choć kilka słów napisanych po Polsku, żeby go nie przeczytać. Książki szkolne z których
siostry się uczyły przed wojną przeczytałem kilkakrotnie znałem je prawie wszystkie na pamięć. Gdy
się dowiedziałem że ktoś ma jakąś polską książkę, to dotąd prosiłem, aż musiał mi jej pożyczyć.
Dzięki takiemu podejściu do nauki, po zakończeniu wojny umiałem już płynnie czytać. W roku 1945
bezpośrednio po wyzwoleniu w Poredach zorganizował nauczanie pan Sawicki Bronisław. Był to
nauczyciel rolnik miejscowy, do którego chodziłem 8 miesięcy.
Muszę przyznać szczerze, że się od niego nauczyłem bardzo dużo. Uczył czterech przedmiotów.
Polskiego, matematyki, religii i śpiewu. Zdaję mi się że te cztery przedmioty opanowałem nieźle i
wszystkie mi w życiu bardzo się przydały. Gdy w roku 1950 skończyłem 18 lat zostałem przymusowo
wcielony do pierwszej brygady Służba Polsce, stacjonującej w Warszawie. W tej brygadzie było około
1000 junaków, pracowaliśmy bardzo ciężko na Starym Mieście na terenie zamku Królewskiego, przy
usuwaniu gruzów. Praca była niezwykle ciężka bez żadnej mechanizacji, a wyżywienie bardzo mizerne .
Jedliśmy przeważnie nieświeże dorsze i margarynę, nawet z chlebem było krucho, Po trzech
miesiącach tej katorgi wróciłem do domu żeby pomagać ojcu na gospodarstwie. W listopadzie 1952 roku
zostałem powołany do wojska do jednostki artyleryjskiej w Giżycku. Tam już ochotniczo
zgłosiłem się na szkołę podoficerską, gdyż za wszelką ceną chciałem się uczyć.
Miałem trudności z dostaniem się do tej szkoły, gdyż jak wiadomo z powyższego, nie miałem żadnego
świadectwa nawet z ukończenia dwóch klas podstawówki, ale może trochę nieuczciwie powiedziałem że
mam 6 klas podstawówki i na próbny okres mnie przyjęto. Szkoła ta trwała 11 miesięcy i co miesiąc
był mały egzamin. Po pierwszym miesiącu wypadłem poniżej średniej, na szczęście była nas liczna grupa.
Następny miesiąc byłem już nieco powyżej średniej, co mi dodało otuchy bo kilkunastu odpadło, dwóch
nawet po maturach. Po trzecim miesiącu znalazłem się z taką wielką nieśmiałością w czołówce.
Natomiast po pięciu miesiącach na pierwszego maja awansowano mnie wraz z kilku prymusami do stopnia
bombardiera i na różnych plakatach eksponowano jako przodownika wyszkolenia bojowo-politycznego. Po
sześciu miesiącach, chociaż szkoła trwała jeszcze dalsze pięć miesięcy, mnie mianowano dowódcą
działonu i wkrótce awansowano do stopnia kaprala. Wojsko nauczyło mnie dużo. Po powrocie z wojska
nie tracąc czasu po trzech miesiącach się ożeniłem i zostałem na ojcowskim gospodarstwie. A
gospodarstwo wyglądało następująco: jeden koń, dwie krówki i stary zużyty żelaźniak, plus pług i brony.
Więc zabraliśmy się z żoną Leokadią ostro do pracy. Najpierw skończyliśmy oboje kurs przysposobienia
rolniczego, równolegle zorganizowałem kurs wieczorowy z zakresu pełnej szkoły podstawowej, chociaż
dla mnie była to już zwykła formalność, ale przy okazji kurs ten ukończyło 18 osób. Ostro też
rozkręciłem działalność społeczną. Byłem radnym wszystkich szczebli przez 20 lat. W 1965 roku
zorganizowałem w Poredach Ochotniczą Straż Pożarną, której przez 12 lat byłem naczelnikiem. W 1970
roku założyłem świetlicę wiejską którą kierowałem 16 lat. Brałem często udział w zjazdach OSP i
Kółek Rolniczych. Byłem prezesem gminnego związku Kółek i Or. Rol. w Zbójnej. Prezesem białostockiego
oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych i założycielem tejże organizacji oraz pierwszym jej
prezesem w Łomży. Członkiem Narodowej Rady Kultury w Warszawie. Sekretarzem rady nadzorczej w
Mleczarni w Kolnie. Organizowałem śpiewacze zespoły amatorskie p.n. Kurpiowskie wesele i Bziedronki.
Wyszkoliłem 40 osób na kursach Przysposobienia Rolniczego. Występowałem z recytacją własnych
wierszy na licznych imprezach rozrywkowych. Między innymi w Kolnie, Białymstoku, w Poznaniu, w
Stołecznym Domu Kultury na Starym Mieście. W Teatrze Komedii na Żoliborzu, nawet w Sali Kongresowej
Pałacu Kultury w Warszawie.
Jedną kadencję byłem w składzie kolegium orzekającego w Kolnie. Działałem na
Uniwersytetach Ludowych. Jednak zawodowo byłem zawsze rolnikiem. Tutaj też z pomocą Bożą, żony i
reszty rodziny, udało mi się zrealizować cztery zasadnicze sprawy. Po pierwsze: Upełnorolnić
gospodarstwo z 12 ha do 30 ha. Po drugie: Przebudować dom i budynki gospodarcze, z drewnianych na
murowane o pokaźnych rozmiarach. Po trzecie: Zmechanizować gospodarstwo. No i po czwarte moim
zdaniem najważniejsze. Wychować i wyszkolić sześcioro wspaniałych dzieci. Poza tem wszystkiem co
powyżej napisałem, piszę od pół wieku wiersze przede wszystkiem, ale również opowiadania humoreski
fraszki, satyryczne nagrobki i inne. W roku 1995 wydałem pierwszy tomik wierszy p.t. "Tam Gdzie Modra
Pisa", w roku 2001 wydałem następny tomik wierszy p.t. "Tam Gdzie Modra Pisa Płynie". W roku
2002 wydałem tomik opowiadań p.t. "Kaprysy Z Nad Pisy". Zaś w roku 2004 tomik wierszy przysłów i
fraszek p.t. "Na Chłopski Rozum". Obecnie mam przygotowany do druku piąty tomik, ale już od roku szukam
bezskutecznie sponsora. Pozatem moje wiersze publikowane są w następujących książkach: "Palma
kurpiowska w poezji ludowej", w wydanej przez Stowarzyszenie Twórców Ludowych w Lublinie p.t.
"Pobożnych djabeł kusi" oraz w książce p.t. "Polska nam Papieża dała", wydanej w Krakowie w 1993 roku.
Jeżeli do tego wszystkiego dodam jeszcze to, że od najmłodszych lat czynnie usługuje w naszym
parafialnym kościele to chyba jak na jednego człowieka powinno wystarczyć.-
do góry
|