|
Jadwiga Glazer
Wspominam te lata, do których moja pamięć sięga.
Urodziłam się w 1925 r w Kolnie. Było nas troje, dwóch braci i ja. Ojciec zmarł jak miałam 2 lata.
Gdy żył ojciec powodziło się nam dobrze, był majstrem budowlanym. Nawet kupił domek drewniany, w
którym mieszkaliśmy kilka lat – tak wynikało z opowiadań starszych. Gdy zmarł ojciec, matkę wzięła
dobra gospodyni, aby pilnowała jej dzieci i nas. Z tego mieliśmy wyżywienie i utrzymanie. W
przedwojennych czasach w Kolnie było dużo gospodarzy rolników. Wyrobnicy, których było mało
utrzymywali się z pracy u gospodarzy lub u żydów. Braci moich wzięli gospodarze do Borkowa paść
krowy, za to mieli utrzymanie i wyżywienie.
W 1930 roku paliło się Kolno, wtedy też spalił się i nasz domek, tym samym nie mieliśmy gdzie
mieszkać. Na początku wzięła nas gospodyni, u której pracowała matka. W szybkim tempie miasto
wybudowało barak drewniany dla pogorzelców i innych osób nie mających gdzie mieszkać. W baraku tym
był sklep, mając 6 lat zarabiałam tam na chleb. Sklepowa zauważyła, że jestem roztropną dziewczynką
i zaczęła wysyłać mnie z małym wózkiem do hurtowni po cukierki. Przywoziłam po 10 kg cukierków,
zarabiając w ten sposób na swoje utrzymanie. Gdy miałam 7 lat zachorowała na serce mama. Zabrali ją
do szpitala, a mną zaopiekował się Burmistrz, kolega mojego ojca, oddając mnie do "Ochronki" ( tak
przed wojną nazywano Dom Dziecka), do której trudno było się dostać. Bardzo dużo podrzucano dzieci
i miasto musiało się nimi opiekować. W "Ochronce" skończyłam szkołę podstawową i mieli mnie wysłać
do szkoły artystycznej, ale wybuchła wojna i wszystko przepadło.
Matka wzięła mnie do domu. Gdy wybuchła wojna żydzi uciekli z Kolna, poukrywali się zostawiając
sklepy. Mieszkańcy Kolna (niektórzy) okradli je, zaopatrując się na wojnę. Niemcy wkraczając do
miasta zastali puste półki. Za okupacji niemieckiej nie zarabiano żadnych pieniędzy. Żyło się z
wymiany towarów z mieszkańcami wiosek. Wioskowi dostarczali słoninę, mięso, jajka, masło w zamian
za sól, naftę, mydło czy proszek. Hitlerowski terror, jaki zapanował na tym terenie, spowodował
panikę i lęk. Ludność żyła w ciągłym strachu, nie pewna swego jutra. Ciągłe łapanki, wywóz na
roboty i Niemiec. Mnie też złapano i miałam być wywieziona do Niemiec. Rano mieli nas wywozić. W
nocy wyprowadzili nas do ustępu, korzystając z ciemności uciekłam i ukrywałam się po wioskach dopóki
byli Niemcy.
W wyniku ofensywy wojsk radzieckich w nocy z 23-24 stycznia 1944 roku Kolno zostało wyzwolone. Za
okupacji radzieckiej było już lepiej. Założyli jako taki rząd, były biura, sklepy i praca.
Znalazłam pracę w restauracji. Jako niepełnoletnia początkowo pracowałam na kuchni jako pomoc
kuchenna, po skończeniu 18 roku jako kucharka. To były dla mnie bardzo dobre lata, cztery udane lata.
Tymczasem organizacja władzy ludowej przebiegała w trudnych warunkach. Spory polityczne między
przedstawicielami władzy ludowej a organizacjami wojskowymi trwały do lat pięćdziesiątych. Potem
władzę objął rząd komunistyczny z układem moskiewskim.
W moim życiu nastąpiły również zmiany. Wyszłam za mąż i urodziłam pięcioro dzieci. Mąż pracował, a
ja zajmowałam się domem i wychowaniem dzieci. Miasto tymczasem rozwijało się. Pobudowano zakłady
pracy, szkoły, bloki mieszkalne. Gdy moje dzieci dorosły poszłam do pracy. Od 1964 roku pracowałam
jako szwaczka w Zakładzie Dziewiarskim "Morena". Pamiętam te lata, gdzie była praca i pieniądze,
ale nie można nic było za nie kupić. Puste półki, długie kolejki i wreszcie kartki żywnościowe (po
kilogramie, pół lub kilka deko). Tak mordowaliśmy się do 1990 roku. Później nastała "Solidarność" z
Lechem Wałęsą działaczem i jako prezydentem. Doczekałam się czasów, gdzie sklepy i półki są pełne,
natomiast rarytasem i dobrodziejstwem jest praca.
Czy dane mi będzie doczekać się "normalności"?.
do góry
|