"Wspomnienie - to cicha nuta wyjęta z tomów przeszłości.
Wspomnienie - to nić wysnuta z dalekiej księgi młodości"
Nawiązując do cytatu występującego nieraz w pamiętnikach szkolnych chcę swe wspomnienia oprzeć na
popularnej metaforze, która porównuje często życie ludzkie do snującej się nici i do księgi, którą
zapisuje czas.
Ale tak trudno zacząć swą opowieść, bo nie wiem w tej chwili, na której zatrzymać się stronie? Czy
zacząć snuć nić życia od początku, czy też od środka? Mam też wątpliwości, czy te moje wspomnienia
będą kogoś interesowały choćby z tego powodu, że dotyczą osoby która całe swe życie osobiste i
zawodowe związała tylko z Kolnem i jest typową i przeciętną obywatelką tego grodu? Cóż w tych
moich, przeżytych siedemdziesięciu latach może być niezwykłego?
Dla młodego pokolenia piszę, że moje dzieciństwo upłynęło w czasie okupacji, że lata szkolne
rozpoczęły się wraz z odzyskaniem niepodległości Polski, że do matury przygotowywałam się w domu, w
którym nie było jeszcze światła elektrycznego ani radia. Chcę podkreślić, że chociaż moja młodość i
dzieciństwo było trudne to jednak bezstresowe, bo moi rodzice nie zaglądali mi do zeszytów i nie
krytykowali za błędy, czy też za źle odrobione lekcje. Byłam wolna od kontroli domowej i do szkoły
chodziłam bardzo chętnie. Najbardziej nie lubiłam tylko wakacji, bo wtedy razem z rodzicami
musiałam dużo pracować fizycznie i paść krowy. Pasienie krów było podstawowym zajęciem każdego
chłopskiego dziecka.
Zaczynam snuć nowy rozdział z księgi życia, któremu można dać tytuł: "Wiek dorosły i praca
zawodowa"
Jest to najdłuższa nić mego życia, bo obejmuje aż 36 lat. W tym to okresie z konieczności byłam
aktywną w wielu wymiarach: jako pracownik etatowy i jako żona i matka czwórki dzieci. Swój czas
musiałam dość skrupulatnie dzielić między różne obowiązki, ale one dawały mi wiele radości i
satysfakcji. Podobne odczucia i obowiązki miały też moje rówieśnice, które w większości pracowały
zawodowo. W Kolnie budowano wiele zakładów pracy, szkół, przedszkoli i bloków mieszkalnych. Dość
prężnie rozwijało się życie gospodarcze i kulturalne. Głoszona "propaganda
sukcesu" miała swe potwierdzenie a starsze pokolenie często mówiło: "Dobre to czasy, ludzie mają pracę, nie takie jak przed drugą wojną światową".
Cieszyłam się wtedy, że moje dzieci uczyły się szkołach a ja pracowałam i byłam szczęśliwa. Było mi
dobrze , bo spotkał mnie awans społeczny, przecież przeszłam z klasy chłopskiej do inteligenckiej.
Wspominam też z pewną nostalgią pochody pierwszomajowe w Kolnie. Ludzie wtedy jak ujarzmiona rzeka
szli przez kilka godzin ulicami miasta gromadząc w jej nurtach wszystkie pokolenia, które
szczególnie przed trybuną wyrównywały swe szeregi i z wielką dumą prezentowały różne rekwizyty.
Niech dowodem będzie kopia czarno-białego zdjęcia z lat 80-tych. Propaganda sukcesu miała tu swój
konkretny, wizualny wydźwięk.
Jeden z kolneńskich pochodów pierwszomajowych w latach sześćdziesiątych
Pracując codziennie na pełnym etacie nie miałam czasu na słuchanie radia "Wolnej
Europy" i nie myślałam o tym, że jesteśmy politycznie uzależnieni od "wschodniego sąsiada", że
nasza wolność jest pozorna, że jest duże zakłamanie w prasie i telewizji. Ja godziłam się z tą
rzeczywistością, bo innej nie znałam. Moją świadomość określę bajką "Ptaszki w klatce" I. Krasickiego
"Czego płaczesz?- staremu mówił czyżyk młody
Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody"
"Tyś w niej narodzon- rzekł stary- przeto ci wybaczę:
Jam był wolny, dziś w klatce- i dlatego płaczę."
Chociaż docierały do Kolna zdeformowane wiadomości o wydarzeniach z Poznania, Radomia czy też
Wybrzeża, to jednak mnie to bardzo nie martwiło, bo żyłam według powiedzenia: "Niech na całym
świecie wojna, byleby była nasza wieś spokojna".
Pisząc o sobie utożsamiam się z innymi koleżankami mego pokolenia, które miały podobne poglądy i
problemy, bo one oprócz pracy uczyły się, gdyż wtedy prawie cała Polska dokształcała się na
studiach zaocznych i ja również podwyższałam swe kwalifikacje. Jako kobiety, matki i pracowniczki
byłyśmy doceniane w Kolnie przez władze polityczne i administracyjne. Odznaczono nas różnymi
medalami i pochwałami. Czasami życie nasze było trudne, ale przepuszczalne przez pryzmat czasu
piękniało we wspomnieniach, a niektóre uciążliwe dla wszystkich kobiet sytuacje są już dziś okazją
do humorystycznych żartów. Wyrażę je tutaj własnymi rymowankami:
Jakież to były dla kobiety radości,
gdy w sklepie mięsnym kupiła dwa kilogramy kości.
Bo mięso było na kartki - a przydział mały
i to odczuwał bardzo nasz naród cały.
Nawet cholesterolu nie trzeba było badać,
bo nikt mięsem nie mógł się objadać.
A te kolejki przed sklepami, miały też swe walory,
bo wszyscy wstawali rano i nikt nie czuł się chory.
Nawet emeryci swe budżety powiększali
bo za pieniądze w kolejkach stali.
Czas mojej pracy zawodowej nieubłaganie zbliżał się do końca i musiałam przejść na zasłużoną
emeryturę. Jednak cieszyłam się, że moje dzieci są już wykształcone a niektóre z nich zaczynają
nawet już pracować. W cichych marzeniach zastanawiałam się nad ich przyszłością, którą wyobrażałam
sobie w różowych kolorach. Jako babcia i młoda emerytka, bo bezpośrednio po złożeniu dokumentów w
ZUS-ie, pojechałam na "pracownicze wczasy do USA". Swoje wrażenia opiszę wierszem:
Pod koniec dwudziestego wieku takie powstały mody,
że bardzo chętnie "za wodę" jechał stary i młody.
Ja chciałam być podobna do trendu tego
i wsiadłam szybko do samolotu pasażerskiego.
Choć nie mówiłam po angielsku ani słowa,
ale nie bolała mnie o to wcale głowa.
Dopiero w Ameryce zaczęły się kłopoty,
gdy nie chcieli mnie przyjąć do roboty.
Potrzebne mi były jakieś dobre referencje,
a ja pamiętam tylko polskie konferencje.
Opuściła mnie w USA duma zawodowa,
gdy zachowywalam się u nich jak niemowa.
Dobrze, że poznałam Żydówkę polskiego pochodzenia
i nie szukałam już innego zatrudnienia.
Przez dwa lata byłam jej osobą towarzyszącą
a tak to właściwie - prawie tylko służącą.
Powiem wam młodzi: Uczcie się języka obcego!
Byście za granicą nie doświadczyli poniżenia swego.
Jestem już szesnaście lat na emeryturze. To już ostatni rozdział z księgi mego życia. Jaki on
jeszcze będzie długi - nie wiem? Ale widzę, że obecnie zmieniło się bardzo życie nawet i w Kolnie.
Marzenie o przyszłości lepszego, pewnego życia moich dzieci legło w gruzach prywatyzacji i
konkurencji. Ja już nie pasuję do obecnej rzeczywistości, a zagraniczne, wielkie supermarkety
straszą mnie już swą pojemnością i różnorodnością towarów. Najchętniej robię sobie zakupy w małym
sklepiku u pani Marysi. Zmieniła się tez i technika a ta komputerowa to już zupełnie mnie
przytłacza. Pokolenie emerytów nie podąża za postępem. Do każdej generacji można dostosować słowa St.
Jachowieża, że:
"Krótka jest teraźniejszość, nie ujrzysz jej cienia.
łyskiem ci tylko mignie i w przeszłość się zmienić.
A moje upływające prawie siedemdziesiąt lat jest już przeszłością, jest tylko błyskiem i cieniem a
największym sukcesem i szczęściem mego życia jest teraz czwórka dzieci i ośmioro wnuków.
- Pisanie moje to refleksja, zaduma i osąd nad minionym czasem-